[chrzescijanie] (brak tematu)
zaremba w poznajpana.org
zaremba w poznajpana.org
Czw, 3 Maj 2007, 12:11:28 CEST
Myślę, że naprawdę sensacyjny materiał i może dobry do ewangelizacji (?).
Pozwolę sobie to rozesłać na obie listy.
Wersja wygodniejsza do czytania:
http://www.poznajpana.org/articlebody.asp?id=1368
---------------------------------------------------------------------------
-------
Przywrócony życiu
McNeil John
ASSIST News Service (ANS) - PO Box 609, Lake Forest, CA 92609-0609 USA
Visit our web site at: www.assistnews.net -- E-mail: danjuma1 w aol.com
Człowiek, który powrócił ze śmierci
John McNeil
Tłum.:Adasko
29/04/2007
Christchurch, NZ (ANS)- Russ Woolcock nie wierzył w Boga ani życie po
śmierci, nie miał czasu dla chrześcijan ani kościoła. Kiedy biznesmen
pochodzący z Christchurch "umarł", doświadczył wielkiego szoku odkrywając
, że to nie był koniec.
Russ Woolcock nie wychowywał sie w chrześcijańskim domu. Religię
postrzegał jako iluzję."Gdybyście mnie spytali", mówi, "potrafiłbym bardzo
jasno wyjaśnić jak ludzie stworzyli religijne przekonania i Boga w kroku
wiary. Cała chwała dla nich, ale to nie wystarczy, aby coś było prawdą.
Wierzyłem,że religia jest stekiem bzdur. Życie, myślałem, to trudny proces
- jest jak chodzenie poprzez mglistą dolinę, grząską u podnóża. W każdym
momencie możesz trafić na ogień zaporowy artylerii, ziemia usuwa się pod
twoimi stopami, jest to dolina łez, jest ciężko. Nasza egzystencja jest
czysto przypadkowa, myślałem. Wiem, że ludzie religijni wymyślają sobie
brednie o nagrodzie, którą otrzymasz po śmierci, w ten lub inny sposób,
ale ewidentnie to nie może być prawdą, nie ma w tym sensu. W gruncie
rzeczy nie wiemy, po co tu jesteśmy. Możemy tylko starać, aby było tu
przyjemnie.
"Dla mnie istniały dwie rzeczy, które sprawiały uprzyjemniały życie.
Pierwsza to miłość do ludzi. Jeśli kochasz i jesteś kochany, światło
rozświetla ciemności, twoje stopy są wyrwane z grzęzawiska. Jestem takim
farciarzem. Jestem szczęśliwym, szczęśliwie zakochanym człowiekiem. Druga
rzecz to prawda. Byłem zaślubiony prawdzie. Byłem małym chłopcem
głoszącym, że król jest nagi", lecz nie powstrzymywało mnie to. Stałem
się wyjątkowo niepopularny poprzez częste wytykanie prawdy."
Russ Woolcock mówi, że wierzył w te rzeczy blisko 50 lat. W rezultacie,
oczekiwał, iż kiedy umrze, absolutnie nic się nie stanie. Wszystko
zmieniło się 10 lat temu, zaledwie kilka tygodni przed jego
pięćdziesiątymi urodzinami. Pewne poważne renowacje domu zbiegły się z
luźnym czasem w jego interesach, tak więc pozostał w domu aby pomóc
budowlańcom.
"Miałem bóle w klatce piersiowej, ale zignorowałem je. Pozostawałem w tyle
z pracą, więc w poniedziałek zabrałem się za zaległości. Było zimno a ja
zrobiłem wszystko czego nie powinno się robić."
Rezultatem stał się atak serca, niezbyt poważny jak sądził.
"Byłem w domu sam, telefon poza zasięgiem na ścianie, tak więc główna
walka o to jak wezwać pomoc, zużyłem więcej pomysłów niż miałem. Zanim
pomoc dotarła, umarłem. Kilkakrotnie w przeszłości byłem w stanie
nieświadomości. Miałem wstrząśnienie mózgu, zemdlałem, byłem usypiany
anestezjologicznie i hipnotyzowany. Byłem mistrzem medytacji
transcendentalnej, miałem zastrzyk morfiny w szpitalu, więc wiem, co to
działanie leku. Ale to było inne. Byłem martwy. Jest pewna stanowczość w
śmierci. Ona zapowiada samą siebie. Nie można jej z czymś pomylić. Cała
moja koncentracja była skupiona na moim oddechu i biciu serca. Stawały się
coraz rzadsze i rzadsze, a ostatni był już ledwo wyczuwalny. Kiedy
przekonałem się co się ze mną dzieje, byłem wściekły. To za wcześnie,
pomyślałem. Mam tyle rzeczy do zrobienia, a ta szczerze mówiąc, nie jest
na mojej liście. Potem popadłem w bezwładność. Jedna z miłych rzeczy
umierania - nie wiem czy jest to prawdziwe w stosunku do wszystkich - nie
masz nad tym władzy. Czy jesteś przestraszony czy zły, nie ma to żadnego
znaczenia.
"Kiedy przebrzmiało ostatnie uderzenie serca, uświadomiłem sobie kilka
rzeczy. Po pierwsze, zdałem sobie sprawę z tego, że jestem świadomy, co
strasznie mnie zaskoczyło. Zaintrygowało mnie to, ponieważ nie
spodziewałem się niczego. Nie oczekiwałem żadnego rodzaju istnienia. Inna
sprawa, iż nie miałem ciała. Praktycznie nigdy nie byłem zainteresowany
przeżyciami na pograniczu śmierci, nigdy nie czytałem żadnych książek.
Słyszałem jednak o dwóch rzeczach: jedną było widzenie swego własnego
ciała a drugą podążanie wzdłuż tunelu, żadna z nich mnie się nie
przytrafiła. Ciężko opisać, co stało się potem, ponieważ żaden z języków
nie jest wystarczająco adekwatny. To inny świat i język tam nie dociera.
Wiedziałem, że zostałem tam przeniesiony, albo też moje otoczenie się
zmieniło. Nie miałem poczucia poruszania się. Miałem świadomość obecności
niesamowicie intensywnego światła, ale w odróżnieniu od słońca nie było tu
nic nieprzyjemnego, ponieważ narząd wzroku nie był zaangażowany.
"Zdałem sobie sprawę, iż jestem w innym miejscu, lecz w jakiś sposób
dziwnie mi znanym. Pojęcia czas i przestrzeń były zupełnie inne.
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość były takie same. Z miejscem
identycznie - ściśle określone i zawsze w tym samym czasie. Było to
miejsce ze swą tożsamością, ale nie mam pojęcia jak się nazywa. Nie
roszczę sobie żadnych praw, że byłem w niebie, po prostu nie wiem.
Właściwie nie interesowałem się samym miejscem, zostałem przykuty
obecnością ludzi, ponieważ ci, którzy mnie spotkali, byli moją rodziną -
moi zmarli rodzice, zmarła siostra i inne osoby. Wszystko co wiedziałem o
tych ostatnich to to, iż znali mnie wystarczająco dobrze, a ja nie
wiedziałem kim są. Silne uczucie miłości biło od nich. Nie było tam
konwersacji. Żadne słowa nie zostały użyte, ale znaczenie i motywy były
krystalicznie jasne. Lecz nagle stali się drugoplanowi, ponieważ
uświadomiłem sobie obecność ojcowskiego serca. Zostałem przez nią
pochłonięty, przytłaczające poczucie miłości. Ta drgająca miłość była
niewiarygodna. Ze względu na jego twórczą naturę, było jasne, że to mój
Stwórca, stało się pewne, że mam do czynienia z wszystkim co nazywamy
Bogiem.
"Nie rozmawiałem z Bogiem, nie twierdzę, że byłem w Bożej obecności. Chcę
przekazać, że wiedziałem, iż jestem w namacalnej obecności Boga, ale nie
twarzą w twarz. Najbardziej zwracało moja uwagę to, że w centrum
stworzenia znajduje się przytłaczająca, obezwładniająca, kolosalna,
nadmierna, cudowna, promieniująca miłość.
Może nie jest to szokujące dla ludzi wiary, ale dla kogoś kto jej nie
posiada była to wstrząsająca niespodzianka. Zamiast niczego - jest miłość.
Nie jakaś tam stara miłość, miłość o wymiarze i rodzaju przekraczającym
nasze pojmowanie, przerastająca nasze wyobrażenia, wykraczająca poza moje
umiejętności jej opisania, i oczywiście większa niż możemy sami
wyprodukować.
"Sprzeciwiało sie to wszystkiemu, w co wierzyłem. Było to nowinką dla
mnie. Nigdy wcześniej nie umarłem. Byłem osłupiały. W tym momencie
zdecydowano, że mogę wrócić, ponieważ mam coś do zrobienia. Nie miałem
udziału w rozmowach, nie wyraziłem swojej opinii. Stałem oniemiały - to
tak jakbym był znów dzieckiem. Chciałem zostać, ale miałem silne poczucie
odpowiedzialności za moją rodzinę. Nie chciałem, aby wrócili do domu i
znaleźli mnie martwego na podłodze. Zostało to zauważone i uszanowane."
Pan Woolckok mówi, że powrót był trudny, nie ze względu na ból, ale
ponieważ widział chwałę, a teraz jej już nie ma.
Od momentu, gdy odzyskał świadomość do chwili przybycia karetki odczuwał
mieszankę ulgi i pustki. Mimo wielkiej intensywności tego przeżycia nikomu
przez lata nie powiedział, nawet swojej żonie, myśląc, że nikt mu nie
uwierzy. Dopiero ostatnio zaczął publicznie o tym opowiadać.
Kiedy został zwrócony swojej rodzinie, wewnątrz lamentował. "W obecności
tej miłości, nigdy nie chciałbyś być poza nią ponownie. Pragnąłem jej
każdego dnia-chciałem Boga w moim życiu codziennie."
Mówi, że próbował każdej filozofii i religii, ale żadna nie zabrała go w
to miejsce. Nie doświadczył jedynie wiary chrześcijańskiej, ponieważ nie
miał wystarczającego doświadczenia z Jezusem.
"Było to biblijne, doszedłem do wniosku, ale nie chrześcijańskie. Nie było
tam osoby Jezusa. Myślałem, że mogę zdyskredytować chrześcijaństwo,
ponieważ go spróbowałem. Wszystko dotyczyło powierzchownych,
pompatycznych, liturgicznych, teologicznych przeciwnych sobie prądów i
było zbyt skomplikowane, za bardzo powiązane z władzą i polityką."
Jednakże, 6 lat temu przyjaciel pana Woolcocka zauważył jego duchowe
rozterki, i zaczął czytać mu Ewangelię Jana.
"Kiedy doszedł do wersetu, Ja jestem drogą, prawdą i życiem, wszystko
znalazło się na swoim miejscu. Otworzyłem swoje serce dla Pana Jezusa i ta
miłość natychmiast powróciła. Odczułem to jak język ognia w dniu
Pięćdziesiątnicy. Zostałem pochłonięty przez żar-nigdy nie czułem takiego
gorąca. Zawsze postrzegałem Jezusa w tradycyjny humanistyczny sposób, jako
historyczną osobę, fajnego gościa, mądrego nauczyciela i tym podobne
rzeczy, ale kiedy dostrzegłem jego boskość, wiedziałem, że to prawda i że
on jest pomostem. Nie ma innej drogi, aby dotrzeć do Boga."
Pan Woolcock mówi, że nie wszytko, co mu się przytrafiło zgadza się z
tradycyjną ewangeliczną teologią, co wydaje się mu wyzwaniem, na przykład
spotkał swoich rodziców, którzy według jego wiedzy nigdy nie wyznawali
żadnych chrześcijańskich wierzeń. Jednakże nie sugeruje tutaj, iż ludzie
mogą żyć bez zważania na Boga i potem mogą oczekiwać, aby wejść do nieba.
"To nie działa w ten sposób. Musisz być gotowym. Kiedy akceptujesz dar,
kluczem jest rozpoznanie darczyńcy. Prezent ten jest dla nas dostępny
tylko dzięki niewiarygodnej ofierze. Musisz zaakceptować dawcę i ofiarę.
Jeśli nie uczynisz tego, będziesz drwił, ignorował, nie możesz oczekiwać,
iż otrzymasz dar.
W jedną rzecz wierzę w sposób absolutny, każde kolano ugnie się i każdy
język wyzna, że Jezus jest Panem. Musiałbyś być upartym idiotą, aby
odwrócić się od tej okazji. Prawdopodobnie są tacy ludzie, ale ja nie
rozumiem jak ktokolwiek może preferować wieczną mizerotę ponad życie w tej
miłości i odwzajemnianiu jej. Niektóre rzeczy, które wiem, są wyzwaniem
wobec teologii, ale nie spotkało mnie nic czego nie ma w Biblii i to stało
się wielką niespodzianką i radością.
Biblia była całkowicie zamkniętą księgą, zbiorem bajeczek, tak daleko jak
się nad tym zastanawiałem. Lecz nie jest fikcją-każde słowo jest
natchnione, każde słowo ma znaczenie i cel. O jakim aroganckim głupcem
niegdyś byłem-czuję się taki skruszony. Nie mógłbym być w większym błędzie.
To czego się nauczyłem:
nie jestem przypadkowym organizmem pływającym w oceanie ślepej
przypadkowości! Okazało się, że jestem ukochanym dzieckiem Stworzyciela,
Boga, który uczynił mnie dla swego celu."
Więcej informacji o liście dyskusyjnej Wspolnota